Pustynny kamping z okazji Dnia Narodowego Emiratów

Dzień przywitał nas pochmurnie. Pierwszy raz za oknem nie było niebieskiego nieba – ot taka niespodzianka. Najpierw były tylko chmury, czarne, pękate i tylko czekające na to aby uwolnić całą tą wodę. Potem lunęło i to dosłownie! Nigdy nie widziałam takiego deszczu w Emiratach! Niebo wyglądało tak jakby zanosiło się na co najmniej tygodniowe opady, zupełnie jak w listopadzie w Polsce. Grube pokłady szaro-białych stratocumulusów pełnych deszczu. 
 

Ale pogoda nie pogoda czas ruszać na wyprawę. Zbiórka o 11 niedaleko Al Ain, czyli czekała nas około 110 km droga. O 9.30 wsiedliśmy w nasze stalowe ‘rumaki’ i pomknęliśmy w strugach deszczu. 
 
Tutejsi kierowcy niestety nie wpadli na to aby włączyć światła w czasie deszczu, ale przynajmniej zwolnili (podczas burzy piaskowych dalej pędzą 120-130 km/h).

 
Padało całą drogę. Chwilę przed przybyciem do celu, czyli na punkt zbiorczy, przestało, ale niebo dalej było zasnute chmurami. Miło, że przestało padać, bo nie musieliśmy spuszczać powietrza z kół w strugach deszczu. Temperatura spadła do 19 stopni, więc zrobiło się chłodnawo, ale to nie było jakoś bardzo dokuczające.
 
 
Wypad ten organizowany był przez klub off roadowy z Al Ain o nazwie Oasis Offroad, którego założycielką i głównym marchalem jest Marina, przesympatyczna Szkotka. Większość uczestników należało więc do tego klubu, ale było również kilku członków me4x4 oraz Dubai offroaders.
Samochodów razem było dwadzieścia kilka. Podzieliliśmy się więc na dwa konwoje i ruszyliśmy na wydmy.
 
Niestety niebawem deszcz powrócił, najpierw jako siąpiąca mżawka a potem regularna ulewa. Ten deszcz to był taki kop aby jechać bez zakopywania się i jeszcze większej walki z wydmami, bo nie bardzo uśmiechało mi się wysiadanie. 
Był to nasz pierwszy deszcz na pustyni i zarazem pierwsza przygoda z mokrym piaskiem. A jeżdżenie po mokrym piasku to zupełnie inna bajka. Na powierzchni tworzy się twarda skorupa, która bywa bardzo zdradziecka, można bardzo łatwo stracić oponkę.
 
W naszej ekipie znalazł się też ‘sukienkowy’ (tak nazywam Panów w białych szatach). Mykał sobie po wydmach swoją starą Toyotą Hillux.
 

Mimo, że rozpadało się na dobre nic nie było w stanie zetrzeć uśmiechów z naszych buziek.

Nie obyło się bez kopania, pchania, zciągania, zawieszania się na wydmach i wszystkich innych uroków pustynnej jazdy. Nie koniecznie nas to spotykało, ale reszcie ekipy też trzeba pomagać. Chociaż nie obyło się bez zawieszenia się na wydmie i mi i Pawłowi – ale bez takich przygód nie byłoby frajdy!
W którymś momencie wyszło piękne słońce, a słońce i deszcz to tęcza!
Może nie była jakaś bardzo wyraźna, ale była! 
 
Zawsze jak widzę tęczę to wiem, że wszystkie moje kochane zwierzaki, które przeszły już po niej na drugą stronę, machają łapkami do mnie! Wiem wiem sentymentalna jestem.
Samochody pierwszy raz doświadczyły błota i deszczu. Już sobie wyobrażam jak się załamał Pan myjący auta jak zobaczył co na niego czeka.
Zimno było, marzłam strasznie. Bluza sweter, koszulka z długim rękawem z serii utrzymującej ciepło a ja dalej trzęsłam się jak osika. 
 
Ciekawe jak ja przeżyję te święta w Polsce?!
Oba konwoje dotarły na miejsce kempingu w tym samym momencie, mimo, że jechaliśmy zupełnie innymi drogami. Było około 6 więc tuż po zachodzie słońca, trzeba było się spieszyć z rozstawianiem namiotów, bo po zapadnięciu zmroku na pustyni panują egipskie ciemności. Hmm ciekawe skąd się wzięło u nas w języku takie sformułowanie?
 
My postanowiliśmy nie brać namiotu i spać w Indiance. Po rozłożeniu tylnych siedzeń jest tam duże wygodne miejsce do spania, a poza tym nie ma problemu z rozkładaniem namiotu.
Krzątanina przy przygotowywaniu miejsca do spania, kolacji i piwkowania przy ognisku 🙂 Po całym dniu jazdy człowiek ma ochotę usiąść i napić się piwa w miłym towarzystwie, dlatego też włączyłam trubo doładowanie 🙂
7 rano dnia następnego. Nawet sobie nie wyobrażacie jak zmarzłam w nocy. Jeden koc nie wystarcza, na szczęście Paweł to żywy piecyk 🙂
Nasz konwój tym razem składał się z samych Jeep’ów 😀 Trochę się załamałam jak zobaczyłam, że są tam same Wranglery, małe i lekkie autka i ja moją Indianką prawie tonę cięższa i znacznie dłuższa. Ale nic przecież to moja Indianka i ja im pokażę, że nie tylko Wranglery są nie zawodne na pustyni!
 
Pięknie się prezentują co?!
Spotkaliśmy po drodze wielbłądki! Jak już pewnie zdążyliście się zorientować, kocham wielbłądy! To dostojne zwierzęta.
 
Czarne wielbłądy pochodzą z Arabii Saudyjskiej i są to jedne z najdroższych wielbłądów! Dowiedziałam się, że 17 grudnia w okolicach oazy Liwa są targi wielbłądów, podczas których jest organizowany również wielbłądzi konkurs piękności. Co roku przybywają tam właściciele ze swoimi zwierzętami, 20 tysięcy wielbłądów. Myślę, że zapaszek jest słaby.

Poproszę o uśmiech 😀

Bardzo lubią jak głaszcze się je po szyi i nosie.

Czarne piękności…

A czasem hasanie po wydmach kończy się tak…
Pompujemy kółka i do domu. To był super udany wypad. Poznaliśmy całą masę nowych off roadowych zapaleńców i myślę, że jeszcze nie raz wybierzemy się w okolice Al Ain. Trzeba dojechać te sto kilkadziesiąt kilometrów, ale warto!
Share: