Podróże małe i duże – Nepal część 3

Dzień trzeci pedałowania zaczął się znowu wczesną pobudką, bo śniadanie około 8, a w drogę ruszyliśmy o 9. Przywitał nas również lekki deszcz, ale na szczęście szybko nas opuścił i na niebie znowu zaczęło królować słońce. Trasa dnia trzeciego wiodła z Chisapani do Nagarkot. Bardzo fajny szlak zarówno rowerowy jak i pieszy! Wiedzie wąską ścieżynką w lesie przez dość długi odcinek, co pozwala obcować z przyrodą na wyższym poziomie, szczególnie, że kolczaste pnącza zwieszają się na drogę i drapią ręce i nogi 😉 Większość z nas skończyła ten fragment z rękami zalanymi krwią 😛 Potem nastąpił dość ostry downhill i tu niestety znowu obudził się we mnie tchórz i szłam prowadząc rower. Ścieżynka była wąziutka i kamienista, a moja chora wyobraźnia podsuwała mi obrazy pościeranych do kości łokci i kolan z lejącymi się litrami krwi – niestety to wygrało! Wiecie jak trudno się sprowadza rower po stromiźnie, myślę, że zjechanie stamtąd byłoby jednak dużo lepszym wyborem, ale cóż mówię to teraz, a wtedy stchórzyłam! Po tym stromym i wąskim odcinku nastąpił dużo milszy też stromy, ale na szerszej drodze i tu już pomknęłam tak jak przystało siedząc na rowerze i czując wiatr we włosach (a raczej w otworach kasku).

Po drodze zatrzymaliśmy się na lunch, na który ku naszemu ogromnemu zdziwieniu zaserwowano nam makaron z ryżem. Był to chow mein z warzywami i smażony ryż – dwa oddzielne dania, ale dość specyficzne połączenie 🙂 Głodny człowiek zje wszystko, tak też zrobiliśmy my i ruszyliśmy dalej. Na lunch musieliśmy trochę poczekać, gdyż nie spodziewali się nas tak wcześnie, a podczas oczekiwania spotkałam kózki 🙂

A piesy przyszły spać w cieniu restauracyjnego zadaszenia.

Przechodziła starsza pani z koszem pełnym zieleniny. Pani wyglądała na co najmniej 90 lat, ale bardzo sprawnie radziła sobie z tym ogromnym koszem.

Przejeżdżał autobus z pasażerami na dachu.

Dzieci wesoło wybiegły ze szkoły, a raczej wyjechały.

A my i nasze rowery czekaliśmy popijając soczki, coca-colę, miejscowe mega słodkie red bulle i inne napoje.

Kaski ‘powiewały’ na wietrze…

Kozy albo były zainteresowane techniką rowerową, albo próbowały czy rowery przypadkiem nie są jadalne. Nie dowiemy się o co chodziło, gdyż odeszły z minami, że wcale nie są zainteresowane, jak tylko podeszłam bliżej. 

Dookoła toczyło się normalne życie małej wioseczki, rozciągały się piękne widoczki a pola prężyły się do słońca.

Chłopaki znowu pocisnęli w kolumbijskie makao, kłócąc się przy tym zawzięcie 🙂

Zwróćcie uwagę na nazwę kawiarenki w której siedzą 🙂 Niech żyje google.translator 🙂 Vision czy view – w sumie to samo 😉

W końcu ruszyliśmy dalej, a w związku z tym, że wyjechaliśmy z lasu znowu powitały nas piękne widoki!

Maluchy wracające ze szkoły bardzo chciały zdjęcie z nami, to mają 🙂

Dojechaliśmy do hotelu około 4.30. I kurcze znowu nie pamiętam nazwy, ale na szczęście jest wujek google! Tym razem nie było to schronisko (tutaj zwane tea house) tylko hotel, z wygodnymi łóżkami i łazienką w pokoju – luksus 🙂 A nazywał się Chautari Paradise Inn – polecam wszystkim śpiącym w Nagarkot, bardzo miłe miejsce z pięknymi widokami. No powiedzcie sami, fajnie mieć taki widok za oknem!

A tutaj ten sam widok następnego ranka.

A w ogródku klomb o kształcie ryby 🙂 

cdn…

Share: