Podróże małe i duże – rowerki w Nepalu część 1

Wakacje to fajna sprawa, szczególnie jak można się zupełnie oderwać od rzeczywistości! A takie jak teraz mieliśmy do nich na pewno należały! Zacznijmy od początku czyli rowerowego treku w Nepalu. Nepal powitał nas piękną, bardzo przyjemną pogodą z temperaturami do 30 stopni oraz niebieskim niebem z chmurkami gdzieniegdzie.

Rowerowanie w Nepalu było pomysłem Pawła. Na jakiejś imprezie usłyszał, że organizowany jest taki wypad i zapalił się jak pochodnia 🙂 Na pomysł wpadł nasz kolega, załozyciel TrekkUp. Na początku byłam sceptyczna, w końcu to Himalaje, a ja na rowerze w terenie ostatni raz jeździłam jakieś 4 lata temu w Polsce. Od tamtego czasu rowerek treningowy na siłowni i tyle. Jak wiecie staraliśmy się przygotować do tego wyjazdu jeżdżąc tutaj na rowerze, ale tutaj jeździ się na szosówce, a górska jazda jest zupełnie inna. 
Bałam czy dam radę nie ukrywam tego; czy pamiętam jeszcze jak się jeździ po bezdrożach, czy pamiętam jak balansować odpowiednio aby nie uszkodzić się na zjazdach itd. Ale zupełnie bezpodstawnie! Było super, chociaż jak mogliście zobaczyć na zdjęciach w poście ‘mały update’ nie obyło się bez masy siniaków – chociaż tylko jeden był wynikiem upadku (ten największy pod kolanem), reszta to obijanie się o pedały przy podejściach. Gdyż zaprzeczyć się nie da, były i takie chwile kiedy pchałam swój rower pod górę, bo pary w nogach na podjechanie nie starczyło!


Wyjechaliśmy z Kahmandu z hoteliku Holy Himalaya (bardzo przyzwoity hotel na Thamelu z wifi, śniadankiem, czystymi pokojami i gorąca wodą). Najpierw trzeba było przejechać przez szalony ruch miejski, co dla mnie było o tyle trudne i straszne, że w Nepalu jest ruch lewostronny, z mojego punktu widzenia niepoprawny 😉 Po przeprawie przez miasto, zaczęło się wspinanie do bram parku narodowego Shivapuri – Nagarjun. Kilkanaście kilometrów ostro pod górkę. 

Oczywiście zatrzymywaliśmy się od czasu do czasu aby odpocząć! Cała nasza grupa liczyła sobie 17 osób plus dwóch przewodników nepalskich (chłopaków z mięśniami ze stali, którzy nigdy się nie męczą, albo przynajmniej nie było tego po nich widać). W tej siedemnastce ludzi była siódemka Polaków, czyli całkiem silna ekipa biało – czerwona, a poza tym mieszanka kulturowa z całego świata. Super ekipa i już planujemy kolejne wspólne pedałowanie! Również Nepal, tylko tym razem Mustang!


Aby dotrzeć do naszego miejsca docelowego, czyli miejscowości Mulkharka, po przekroczeniu bram parku dalej pedałowaliśmy pod górę (więcej było pchania roweru pod górę niż pedałowania, ale to tak na marginesie). Widoki były piękne i wynagradzały cały znój.

Spotkaliśmy również całą masę psiaków i kózek 🙂 Nie mogłam się powstrzymać i oczywiście wyczochrałam tego małego rogacza, a w zamian za to pięknie mi zapozował!
Zieloność, zapach i dźwięki lasu to coś za czym bardzo tęskniłam. Chłonęłam więc wszystko bardzo łapczywie. Cykady grały z wielką werwą, jedna grupa próbowała zagłuszyć drugą, a wszystkie razem wzięte trele ptaków 🙂
Pogoda pierwszego dnia była gorąca i sucha. Temperatura koło 30 stopni, ale do tego lekki chłodny wiaterek – więc absolutnie cudowna. Wieczorem zaczęły się zbierać chmury i spadł pachnący deszcz!
  
Im wyżej się wspinaliśmy tym piękniejsze widoki ukazywały się naszym oczom. Różnica wzniesień jaką pokonaliśmy pierwszego dnia to około 1200 metrów – myślę, że to całkiem sporo.
Po drodze spotkaliśmy również mniszki, które utrzymują drogę w dobrym stanie. Dbają o jej nawierzchnię (zasypując dziury) oraz zmiatają suche liście, które zrzucają drzewa.

Dwie osoby z naszej grupy postanowiły trochę oszukać i złapały taksówkę! Cieniaki! A jeżeli chodzi o taksówki to te małe Suzuki to najlepsze ‘terenowe samochody’ w Nepalu – to gdzie oni tymi autkami potrafili wjechać to aż się wierzyć nie chce!

Tutaj cała nasza ekipa (oprócz oszukujących z taksówki).

Zieloność, rzeczki, wodospady – pięknie, po prostu pięknie!

A taka niespodzianka czekała na mnie za jednym z zakrętów 🙂

Całe stado małpek, niestety były bardzo płochliwe, ale dzięki cierpliwości i siedzeniu tam dobre 30 minut udało mi się je przekonać, że nie jestem straszna i można wyjść z zarośli!

Nie pamiętam jak nazywał się Tee House w którym nocowaliśmy w Mulkharce, ale był ok. Ciepła woda z kranie. Prysznice czyste, tylko łóżka trochę twarde, ale myślę, że tam akurat to mało ważne gdyż większość nocujących jest tak zmęczona po całodziennym chodzeniu czy pedałowaniu, że zasnęłaby i na podłodze! 
W oczekiwaniu na obiadek wypiliśmy zasłużone zimne piwko. W Nepalu moje ulubione to Ghorka, ale Everest też jest dobry. Bardzo popularny jest tu Tuborg, któremu nic zarzucić nie można. Mniej mi smakujące nazywa się Kathmandu, ale na pewno znajdzie ono też swoich zwolenników.

Panie w kuchni uwijały się aby przygotować dla nas kolację 🙂

 

Kolacja była pyszna, dla wegetarian zostały przygotowane dania bezmięsne, więc wszyscy byli zadowoleni i najedzeni 🙂
A wieczorem przyszedł deszcz… Przynosząc lekkie ochłodzenie i piękny zapach – uwielbiam zapach rozgrzanej ziemi na którą spadnie deszcz i to jak zieloność robi się jeszcze bardziej zielona…

ciąg dalszy nastąpi…

Share: