Podróże małe i duże – Tajlandia początek

Plan na Tajlandię był taki: żadnego planu 🙂 Wylądowaliśmy w Bangkoku, wynajęliśmy auto i pojechaliśmy do miasteczka, w którym mieliśmy zarezerwowany jeden jedyny nocleg, a mianowicie do Kanchanaburi. 

 
Jeżeli chodzi o prowadzenie auta to jedynym problemem był ruch po niewłaściwej stronie drogi (Tajlandia ma ruch lewostronny). Kultura jazdy na tamtejszych drogach jest bardzo ok, w porównaniu z Indiami czy Nepalem, bardzo cywilizowana! Wpychają się w ruchu miejskim, ale nie bardziej niż w Dubaju. To co zaskoczyło mnie bardzo to jakość dróg! Mają niesamowite drogi, nie dziurawe i na prawdę dobre! Sieć dróg szybkiego ruchu dobrze rozbudowana, a podobno to biedny kraj. Już zupełnie nie wspominam o autach, które jeżdżą bardzo fajne, ciężko zobaczyć ‘trupa’ na drodze. Królują pickupy, najpopularniejsze marki tychże to Toyota Hillux i Isuzu D-max.
Poniżej jedna z głównych ulic w Bangkoku. Musieliśmy się przedrzeć przez środek miasta po opuszczeniu lotniska w naszym wypożyczonym Nissanie Almera, który sprawił się super w tej podróży!
 
Tajowie kochają swojego króla, w sumie nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę, że wielu z nich urodziło się za czasów jego panowania. Król Bhymibol Adulyadej zwany Ramą IX panuje w Tajlandii od 1946 roku!
 
Pogoda przywitała nas piękna! Słońce i przyjemne 34 stopnie – bajka. Coś co rzuciło się nam w oczy natychmiast to piękne chmury! Takich nie widziałam jeszcze chyba nigdzie, zrobiłam im tysiące zdjęć 🙂
Większość pierwszego dnia spędziliśmy w podróży, najpierw samolot, potem samochód, na miejsce dotarliśmy koło 5 po południu.
Uderzyła nas jedna rzecz, poza Bangkokiem prawie nikt nie mówi po angielsku, a nawet jak twierdzi, że mówi to mówi bardzo słabo lub w zupełnie nieznanym nam narzeczu 🙂 Ale jak zwykle okazało się, że jak jest wola dogadania się to dogadać się można zawsze!

Przewody elektryczne, jak wszędzie w Azji, poprowadzone są z wielką finezją!

A pomysłowość też jest powyżej przeciętnej! Ja nie przewiozę, ja? Jak to oczywiście, że przewiozę!
Kochają też kolorowe domy, dużo jest budynków w bardzo zdecydowanych kolorach – pomarańczowy, trawiasty zielony, różowy, jagodowy, pistacjowy, niebieski 🙂

Kolejny dziwny ‘świr’ – holenderskie wiatraki.

I w końcu Kanchanaburi! Miasto to jest znane dzięki wydarzeniom z drugiej wojny światowej. Japończycy przy pomocy alianckich jeńców wojennych oraz miejscowej ludności, Chińczyków, Malezyjczyków i innych budowali tutaj kolej prowadzącą do Birmy. Ogromne ilości ludzi zginęły podczas przebijania się przez góry. A w samym Kanchanaburi jest słynny dzięki filmowi z 1957 roku most na rzecze Kwai (film o tym samym tytule).
Kolacyjka na barce – restauracji na rzece Kwai. Jedno z moich ulubionych piw, tajska Singha w Tajlandii 🙂 Jedzonko tajskie w Tajlandii też było dobre, ale niefotogeniczne!

Wieczorny spacer po okolicy i takie oto znalezisko 🙂 Wózek z przekąskami!

Przybarowy neon.

Niebo przed snem 🙂

A jeżeli chodzi o nocleg to spaliśmy tutaj PY-Guest-House, super miejsce. Właściciele przemili i pomocni. Pokoje piękne, łóżka wygodne i atmosfera na prawdę extra! POLECAM!!!!
Za dwa noclegi ze śniadaniami zapłaciliśmy 1300 bathów, czyli 122 złote!
Share: