Po wschodzie słońca cała kawalkada jeepów rusza przez piaskowe morze, które wypełnia dno doliny, w kierunku wulkanu. Jeepy jadą jak szalone, po to aby dotrzeć na miejsce przed innymi i zająć dobre miejsca parkingowe u stóp wulkanu.
Tam czekają na chętnych panowie z konikami, którzy oferują podwózkę pod schody wiodące na szczyt. Napisałam koniki, bo jest to rasa małych koników – są nawet mniejsze niż araby.
Strasznie żal mi ich było, gdyż nikt nie patrzy na to ile waży potencjalny jeździec 🙁 a one na prawdę malutkie były 🙁 bardzo zadbane, ale podchodzenie po tym wulkanicznym piachu pod górę musi być bardzo wyczerpujące, dla mnie przynajmniej było!
Widok na dolinę z początku schodów. Te budyneczki tam na dole to świątynia hindu.
Schody na szczyt, a poniżej zdjęcie na dolinę już ze szczytu Bromo. Nie jest on szczególnie wysoki, gdyż ma tylko 131 metrów, ale w związku z tym, że leży w ogromnej kalderze to widok jest ładny.
Przedstawiam Wam Bromo, którego inaczej zwą śmierdziel, nie jest to nic dziwnego gdyż faktycznie śmierdzi zgniłymi jajami 🙂
Hałasuje też dość potężnie, gdyż jak pisałam we wcześniejszym poście jest to wulkan aktywny. Mam nadzieję, że ktoś monitoruje jego zachowanie, bo codziennie odwiedza go ogromna masa turystów (oczywiście najwięcej w weekendy).
Siedząc tak na brzegu krateru człowiek czuje ogromną potęgę natury. Niby rasa ludzka ‘panuje’ nad tą planetą, ale tak na prawdę przy siłach mateczki ziemi jesteśmy bezradni jak niemowlęta.
Postanowiliśmy ominąć zatłoczone schody i wybraliśmy ścieżkę prowadzącą na dół. Konsystencja tego wulkanicznego piasku jest podobna do zmielonego maku. Zresztą wygląda też podobnie.
Natomiast przyroda jest niesamowita i niepokonana. Znajdzie sobie miejsce wszędzie, nawet tuż obok ziejącego siarką wulkanu.
Kopytko
A tutaj dwóch Indonezyjczyków, którzy chyba czują się ‘polakami’ – białe skarpety do sandałów, no wiocha straszna!
Ostatni rzut oka na bestię i czas w dalszą drogę!