Postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę rowerową. Generalnie świetny pomysł, można przemieścić się na znacznie większe dolegliwości. Nie jest się zamkniętym w puszcze samochodu, czyli docierają do nas zapachy i dźwięki. A do tego kocham rower – wydawałoby się same plusy! I tak też mi się wydawało dopóki nie dotarł do mnie fakt, że ja na tym rowerze muszę przejechać przez Hanoi! Z centrum starego miasta, przez szalony wietnamski ruch, w którym wydaje się, że nie ma żadnych reguł i prawidłowości! Byłam przerażona, ale kto ma dać rade jak nie ja! Tak sobie powtarzałam, co wcale nie zmniejszyło mojego przerażenia kiedy założyłam kask, wsiadłam na rower i wyjechałam na ulicę. Pierwsze 10 minut to był horror 🙂 Z każdej strony pojazd, jada trąbią, prawie ocierają się o siebie, a ja środku tej masakry na rowerze! Miałam ochotę zamknąć oczy i jechać na ślepo w nadziei, że jakoś się uda. Ale muszę powiedzieć, że w tym ulicznym rozgardiaszu jednak jest sens i da się go ogarnąć. To chyba tak jak ryby poruszają się w ogromnych ławicach, podobnie jest z ruchem drogowym w Wietnamie. Trzeba się po prostu wczuć w jego rytm i tempo i podążać za większością. W żadnym wypadku nie wolno zwątpić, no i zasada jest jedna, ustępuj większemu 🙂 Muszę powiedzieć, że początkowe przerażenie przerodziło się w ogromną satysfakcję i radość, że jestem w stanie się dopasować, wczuć i jechać razem ze innymi.