Namibia – Botswana – Zimbabwe, dzień 17, Makgadikali Pan – Kasane – Surykatki!!! Botswana

29.04.2019 Namibia – Botswana – Zimbabwe dzień 17 – Makgadikali Pan – Kasane

Wstawanie o 5 rano nie jest moim ulubionym zajęciem. Jestem absolutnie nieporannym zwierzęciem i zaliczam się do osób typu ‘nie mów do mnie z rana’. Tym razem ta nieludzka pora dnia, a w zasadzie środek nocy była spowodowana przez wyprawę, aby zobaczyć surykatki. Od zawsze pałałam miłością do tych zwierzątek, trochę nie wiadomo dlaczego, ale… kto zrozumie miłość 😉 Uwielbiałam oglądać program ‘Meerkat Manor’ 😊 Można więc powiedzieć, że tym razem wstałam może nie z ochotą, ale bez strasznego poirytowania. Wsiedliśmy w safari wozy o 6 i ruszyliśmy! Zimno było nieziemsko! Ubrałam się we wszystkie długie rękawy z puchówką włącznie i opatuliłam się poncho, które dostaliśmy. Mimo wszystko myślałam, że zamarznę! Po drodze przewodnik opowiadał nam o termitach, baobabach, strusiach i innych napotkanych ptakach a ja wpadałam w hipotermię niemalże!

Do surykatek dojechaliśmy po około 2,5h. Na szczęście słońce już wstało, więc powoli zaczęło robić się cieplej. Mogłam więc wyjść z mojego kokona 😊Ahh co to było za przeżycie! Na żywo surykatki są jeszcze cudowniejsze niż w filmach! Słodziaki takie! Te tutaj są zupełnie dzikie, ale przyzwyczajane do ludzkiej obecności. Nie wolno ich dotykać, ale jeżeli będą chciały to mogą wejść na człowieka. Jeżeli się usiądzie lub położy to najprawdopodobniej zostanie się wykorzystanym jako ‘górka’, z której można lepiej obserwować otoczenie.

Jak pewnie widzieliście na filmach przyrodniczych te małe spryciule zawsze wystawiają kilku strażników, a reszta je. Zmieniają się regularnie, aby wszyscy mogli się najeść.

Jak się dziś dowiedziałam te małe zwierzaczki nie kopia same swoich norek, tylko zamieszkują te które wykopały dla siebie zające lub wiewiórki ziemne – leniuszki. Żyją około 8 lat, zawsze w grupach rodzinnych.

Po wizycie u maluchów pojechaliśmy na brzeg Makgagikali Pan – było to kiedyś ogromne jezioro, nad którego brzegami przechadzać się mogli pierwsi ludzie. Niesamowite wrażenie robi ten biały przestwór.

Po całej wycieczce wróciliśmy do Planet Baobab, gdzie spaliśmy. Bardzo fajna logde, pewnie się powtarzam, ale jest klimatyczna.

Odebraliśmy auta i ruszyliśmy do Kasane. 420km to niby niedaleko i niby asfaltem, ale jak pisałam wcześniej asfalt tu jest jak ser szwajcarski. Szczególnie odcinek do Nata był nieciekawy. Czasem dziury były tak gęsto, że nie dawało się ich omijać. Pozostawało maksymalnie zwolnić, do 10 i mniej km/h i przejechać przez te dziury. Do Kasane dotarliśmy dopiero koło 6. Drogę wydłużyły też chodzące przy drodze i przechodzące przez nią zwierzęta – od domowych krów, kóz i osłów po słonie, antylopy itd.

Jutro leniwy dzień. Może basen rano, jakiś wypad do miasta i o 15 rejs łodzią po rzece Chobe na zachód słońca.

Cudowne zwierzaczki 🙂
Słucham? W czym mogę Ci pomóc?
Widzicie to?
Siedział tak sobie na mnie całkiem długo. Najpierw się rozglądał, a potem się położył i odpoczywał.
Ta tutaj ‘używała’ Pawła jako górki kilkanaście minut.
Makgadikali Pan – ogromne wyschnięte jezioro.
Rodzinnie 🙂
Jack Knife na Makgadikali Pan – zawsze i wszędzie znajdzie się miejsce na kilka ćwiczeń 🙂 W końcu jestem instruktorem pilatesu 🙂
Planet Baobab – bardzo fajna lodge z glinianymi domkami 🙂
I ogromnymi baobabami 🙂
Tutaj widać jakie wielkie jest to drzewo!

Share: