Do tego wyjazdu, wyspy takie jak Jawa, Bali, Sumatra czy Flores kojarzyły mi się tylko z programami przyrodniczymi, które kończyły się słowami ‘czytała Krystyna Czubówna’. Pamiętam, że siedząc w podstawówce na geografii, te strony atlasu były moimi ulubionymi 🙂 Siedziałam i gapiłam się na te wysepki poniżej równika gdzieś hen hen daleko od domu i marzyłam, że kiedyś tam pojadę, że na własne oczy zobaczę warany z Komodo, zajrzę do oka wulkanu oraz spróbuję nasi goreng w jego ojczyźnie. Wtedy wydawało się to dość nierealne, ale marzenia należy spełniać i nie bać się tego! Gdyż na miejsce spełnionych marzeń zawsze pojawią się następne! A jeżeli marzenia dotyczą poznawania nowych miejsc i odkrywania cudów naszej Mateczki Ziemi to jest ona taka duża, że na całe życie nam na pewno wystarczy.
Mam taką listę – miejsca, które chciałabym zobaczyć – i część już z niej skreśliłam, ale non stop dołączają tam nowe. Często natrafiam przeglądając internet na listy typu ileś tam miejsc, które musisz zobaczyć przed śmiercią i odnajduję nowe, piękne i do tej poty nie znane mi kawałki świata 🙂 Ba, w Polsce, w której mieszkałam prawie całe życie są miejsca, których nigdy nie widziałam, a bardzo chciałabym zobaczyć – weźmy na przykład takie Bieszczady!
Moi drodzy nie bójcie się marzyć i spełniać swoje marzenia. Wiem, że tego typu podróże są kosztowne, ale zawsze można zacząć szukać okazyjnych cen biletów, bo bilet lotniczy jest w całej tej zabawie najdroższy. Na miejscu można przeżyć za na prawdę małe pieniądze. Wiadomo, że pokój z klimatyzacją będzie droższy niż taki z wiatrakiem, ale oba można znaleźć w przystępnych cenach. Trip advisor czy booking.com pozwolą nam znaleźć wiele super ofert!
Indonezja to piękny i bardzo różnorodny kraj. Każda wyspa jest ciut inna, choć sama miałam okazję zobaczyć tylko cztery. Był to również pierwszy raz kiedy byłam na południe od równika oraz najbardziej na wschód kiedykolwiek. Wiecie, że Indonezja leży na 17508 wyspach i około 6 tysięcy z ich nie jest zamieszkanych. Wyspy są rozsiane na ogromnym terenie i w związku z tym kulturowo też różnią się od siebie.
W poprzednim poście pisałam o tym, że motorki są bardzo popularne i jest ich cała masa, poniżej dowód na to. W zasadzie dominują na drogach.
Jak widać na poniższym zdjęciu mogą też być przenośnym miejscem pracy. Są na nich montowane przenośne sklepiki lub kuchnie uliczne.
A wracając do Indonezji, jest ona zróżnicowana również pod względem religijnym. Jest to kraj, w którym religie współżyją ze sobą. Najwięcej jest muzułmanów, szczególnie na Jawie. Islam przybył do Indonezji dawno temu wraz z kupcami i jest zupełnie inny niż ten w arabskich krajach. Nazwałabym go bardziej ‘ludzkim’, otwartym.
Nasz wyjazd do Indonezji był bardzo krótki i dlatego tym razem musieliśmy zaplanować wszystko wcześniej od początku do końca. Jedną z wielu twarzy Indonezji są wulkany! Jest ich bardzo dużo, a dokładniej 47. Tym razem widzieliśmy dwa Bromo i Ijen. Aby poszło sprawnie wykupiliśmy sobie trzy dni z firmą www.exploredesa.com. Mogę ich polecić z czystym sumieniem. Naszym kierowcą był Samsul – bardzo fajny gość i dobry kierowca. Oba hotele, w których spaliśmy były przyzwoite.
W tejże wioseczce znajdował się nasz hotel koło Bromo, z pięknym widokiem na wulkan (powyżej).
Jedynym problem jaki mieliśmy w tym hoteliku to przeciekający dach w pokoju 😉 Trochę przez to zmokło nam łózko, ale dało się spać. Chociaż jadąc tam musicie pamiętać, że noce są bardzo zimne i trzeba mieć ze sobą ciepłe ubrania. Czapka i rękawiczki oraz ciepła kurtka i nawet rajstopy są bardzo przydatne przy oglądaniu wschodu słońca! Było dramatycznie zimno!
Po przyjeździe poszliśmy na spacer po okolicy, zobaczyć jak ludzie mieszkają, jak toczy się ich życie, co uprawiają. Większość domów jest taka jak te dwa poniżej, zadbana i wysprzątanym otoczeniem. Co przypomina mi o tym, że nie pisałam o ogólnej czystości, no więc jest czysto, nie sterylnie, ale czysto. Kraj nie tonie w śmieciach, a większość zamieszkanych miejsc jest posprzątana. Choć plaże na Bali podobno zaśmiecone strasznie – trudno mi to potwierdzić lub temu zaprzeczyć, gdyż nie widziałam.
Śmieszną rzeczą są kafelkowe obrazki na domach. Tu poniżej bóstwo hindu, ale na niektórych domach był na przykład Kubuś Puchatek.
Miejscowość ta leży na klifie przy płaskiej dolinie otaczającej Bromo. Mieszkańcy żyją z wulkanu – wielu z nich posiada stare toyoty, którymi wozi turystów na wschód słońca i pod sam wulkan. Część z nich ma koniki – nie wiem co to za raza, ale są drobniutkie, którymi wożą turystów pod górę (biedne koniki), a oprócz tego są oni rolnikami.
Nas okolica zauroczyła! Jest piękna i sprzyja spacerom. Można spacerować wzdłuż pól lub zejść na dół do kaldery i po eksplorować ‘kaniony’. Kaldera ta nazywa się Tengger i ma 16 km średnicy – całkiem duża nieprawdaż! W środku znajduje się 5 wulkanów, z Bromo jest najmłodszym z nich.
Schodząc na dół spotkaliśmy Pana, który coś zbierał na tym zboczu, trudno powiedzieć co.
Widok z dołu na klify, pięknie prawda?
Znaleźliśmy też kawałki materiałów piroklastycznych, które Bromo musiał wypluć. Ostatnia gwałtowna erupcja wulkanu miała miejsce w 2004 roku i w jej wyniku zginęły dwie osoby.
Kolejny rzut oka na Bromo.
Stokroteczki 🙂
Pola uprawne i na wszystkich cebula. Przechadzając się tam czuliśmy się trochę jak w tej piosence o marchewkowym polu tyle, że w tym wypadku było to pole cebulowe.
Kilka ujęć na wulkan i kalderę z hotelowego podwórka.
W następnym poście będzie o wschodzie słońca, podczas którego zmarzłam jak djabli, a potem o samym śmierdzielu Bromo.