Most na rzecze Kwai, wodospady Erawan i deszcz

Niedaleko od Kanchanaburi znajduje się park narodowy Erawan a w nim wodospady. Jest to miejsce do którego tubylcy lubią jeździć w dni wolne od pracy – kąpią się, piknikują i spędzają razem czas. Erawan oddalony jest około 65 km od Kanchanaburi dlatego trzeba mieć jakiś środek transportu – po drodze mijaliśmy wielu turystów na wypożyczonych skuterach. Po wyjechaniu z miasteczka droga wiedzie wśród drzew. Nie było specjalnie dużego ruchu na niej.

Wstęp kosztuje 200 bathów od osoby (19 zł) i 30 bathów za auto (2,80 zł).
Sam wodospad Erawan ma 7 stopni, a różnica wzniesień ma około 1.200 metrów! Warto wdrapać się na samą górę, bo trasa jest malownicza. Od razu powiem nie jest łatwo w tym gorącu, ale na prawdę warto. My postanowiliśmy wdrapać się do stopnia 7 i dopiero tam zaznać orzeźwiającej kąpieli. Woda była przyjemnie chłodna i wynagrodziła cały trud!
Poziom 1 – tutaj można było spotkać najwięcej Tajów z dzieciakami. Brzegi usłane były kocami i matami oraz biesiadującymi ludźmi.

Gdzieś pomiędzy stopniem 1 i 2

Tuż przed stopniem 4 jest punkt widokowy, z którego rozciąga się piękna panorama okolicznych lasów.


Pomiędzy stopniem 5 a 6 wodospadu

Stopień 6

Stopień 6 z innej strony

Stopień 7

Paweł siedzi tam sobie w spływającej wodzie

Jest tam jeszcze jeziorko, jednakże w tym jeziorku są rybki. Niby nic szczególnego, ale te rybki z uporem maniaka podgryzały nam nogi i to dość boleśnie! Dlatego też uciekliśmy i położyliśmy się na skale po której spływa woda ale bez rybek!
W ciągu dnia niebo zaszło deszczowymi chmurami i zaczęło też grzmieć groźnie zapowiadając burzę W końcu spadł deszcz, ale jaki deszcz – wycieraczki nie nadążały, a widoczność spadła do mniej niż 10 metrów!
Skuszeni oznaczeniem na mapie Kra Sae Cave (jaskinia) skierowaliśmy się w jej kierunku. Spodziewaliśmy się co prawda czegoś bardziej okazałego, ale warto było bo okolica piękna! 
 
Znak mówił, że należy mieć się na baczności ze względu na małpy, ale ze względu na deszcz małp nie było, pochowały się cwaniaki 🙂

Wiadukt kolejowy, który jest wciąż w użyciu.

A sama jaskinia okazała się dość płytka i oczywiście z Buddami w środku 🙂

Cały czas jeszcze kropiło, ale letni deszcz w połączeniu z 30 stopniami dawał bardzo miłą mieszankę.

Jakość torów kolejowych jest co najmniej dyskusyjna. Po tym na prawdę jeżdżą pociągi

Most na rzecze Kwai. Pewnie większość z Was przynajmniej słyszała o filmie o takim tytule, stareńki film z 1957 roku, który opowiada historię brytyjskiego oficera, który niby to nadzoruje kolegów z obozu jenieckiego budujących most, ale tylko po to aby go w odpowiednim momencie zniszczyć. 
 
Podczas drugiej wojny światowej miasto Kanchanaburi było kontrolą japońskich wojsk. Tutaj przymusowi robotnicy z różnych krajów azjatyckich oraz jeńcy wojenni zmuszeni byli do budowy linii kolejowej łączącej Tajlandię z Birmą, której częścią był wyżej wspomniany most. Prawie połowa jeńców zmarła podczas pracy z powodu niedożywienia, panujących chorób, wypadków przy pracy oraz okrutnych tortur jakim byli poddawani.
 
Jeżeli lubicie książki historyczno – biograficzne polecam książkę pod tytułem Niezłomny autorstwa Laury Hillenbrand – jest to prawdziwa historia Louisa Zamperiniego. Duża część jego historii to pobyt w japońskim obozie jenieckim podczas drugiej wojny.
Most jest w użyciu. Poniżej światła nadjeżdżającego pociągu. Aby turyści mogli łatwo zejść z drogi pociągowi zbudowane są specjalne platformy na których można się schować.
Share: